Były ferie, były plany na ferie, mieliśmy jechać tu i tam...
Tymczasem prawie całe dwa tygodnie spędziliśmy w poradni chirurgi twarzowo-szczękowo-czaszkowej:(
Mąż po wyrwaniu ósemki dostał gorączki, szczękościsku, przyplątała się jeszcze opuchlizna i dodatkowo uczulenie na antybiotyk...
Stomatolog, który dokonywał ekstrakcji zęba, na wizycie kontrolnej stwierdził, że wszystko jest w porządku. Nie zaniepokoiła go opuchlizna ani gorączka, na ogromną gorącą krwistoczerwoną plamę, która rozlewała się powoli na klatkę piersiową powiedział tylko "dziwne"...
Po dwóch dniach pojechałam z mężem do internistki, bo pół głowy już jak balon opuchnięte, dodatkowo przyplątała się infekcja górnych dróg oddechowych, a tutaj ani kaszleć się nie dało ze szczękościskiem...
Nasza Pani Doktor na sam widok aż zakrzyknęła "natychmiast na ostry dyżur szczękowy! Przecież to ropień! W każdej chwili możesz dostać zapalenia opon mózgowych! Przecież od zęba można nawet zejść z tego świata!!!" Kochana Pani Doktor nawet transport medyczny załatwiła mojemu mężowi, bo ja musiałam wracać do córki.
W szpitalu lekarze stwierdzili, że to faktycznie ropień i to dość spory, nawet się zastanawiali czy go nie przyjąć na oddział, ale obyło się...
Ropień nacięli, usunęli... Na drugi dzień do kontroli...
Po dwóch dniach okazało się, że jest jeszcze jeden ropień, znowu nacinanie... Dodatkowo mąż miał i wewnątrz jamy ustnej i na zewnątrz założone setony (drenaż), aby odprowadzały ropę...
Biedny, tyle wycierpiał się... być może tylko dlatego, że na wizycie kontrolnej stomatolog nie zainteresował się opuchlizną...:(
W domu musiałam robić papki do jedzenia, bo jak jeść cokolwiek, gdy ust nie można otworzyć szerzej niż na 1cm:( Pilnowałam, aby się nie dławił, bo po uczuleniu na antybiotyk miał nawet w gardle wszystko opuchnięte, papki a nawet płyny z trudem przełykał...
I pomyśleć, że takie "cuda" mogą się dziać po usunięciu zdrowego zęba...:(
Szycie poszło na bok, mam opóźnienia w zamówieniach, przepraszam najmocniej!
W czwartek wzięłam córkę do kina, wczoraj byliśmy w
Palmiarni w Gliwicach -przynajmniej tyle ma Paulinka z ferii...
Od piątku już szyję na pełnych obrotach:)
Nadrabiam zaległości...
Dopiero teraz udało mi się skończyć fioletowy komplecik dla Agatki:) Fotki w następnym poście:)
Dzisiaj wkleję tylko kilka fotek z Palmiarni:)
Pomarańczki:)
Wow! Rybki! -zawołała Paula, a gdy jej przeczytałam: "piranie" -uciekła z wrzaskiem;)
Ja sama, gdybym nie przeczytała, nie wiedziałabym, że to piranie! Nie spodziewałam się, że są wielkości karpia... Jakoś zawsze mi się wydawało, że to takie małe rybki...
...kaktus, którego nazwa mnie rozbawiła: "fotel teściowej". Kaktus ma kształt jakby pufy, góra wyglada jakby była niesamowicie mięciutka, ale to tylko złudzenie! w tym jakby "puchu" są takie same ogromne i ostre igły jak na zielonej części kaktusa.
Serdecznie witam nowych Obserwatorów,
a wszystkim Zaglądającym życzę miłego tygodnia:)